W połowie maja z grupą przyjaciół przyjechaliśmy do Carlsbergu w Niemczech,
aby wziąć udział w Konferencji polskojęzycznych grup AA z Europy. Towarzyszyły
temu wydarzeniu „warsztaty tradycji” prowadzone przez przyjaciół z Polski. W tym
samym czasie swoje spotkania miała też wspólnota Al-anon. Carlsberg to urocza,
cicha wioska otoczona lasami Palatynatu. Byłem tam po raz pierwszy i znałem to
miejsce tylko z opowieści znajomych, ale to, czego tam doświadczyłem przerosło
moje wszelkie oczekiwania. Otwartość i legendarna już gościnność sióstr z Basią
na czele sprawia, że już w chwilę po przyjedzie poczułem się jak stały bywalec tego
miejsca. Czas jakby zatrzymał się na te parę dni. Szum drzew i śpiew ptaków to
jedyne odgłosy, które docierały do naszego ośrodka. I powietrze. Niektórzy mówili
o tlenowym szoku. I pewnie nie przesadzali.
Na stołówce z jej kolonijną atmosferą i pysznym jedzeniem czuliśmy się trochę
jak dzieci. Przy jednym z posiłków rozmawialiśmy o stole. Tak, o stole – meblu, który
i przez brak miejsca w naszych często małych mieszkaniach i przez tempo życia
gdzieś zaginął. Trzymany gdzieś za szafą i rozkładany dwa razy w roku z okazji świąt.
A przecież każdy posiłek spożywany z wdzięcznością, (o czym przypominały nam
modlitwy przed i po jedzeniu) może stać się ucztą i miejscem spotkania z drugim
człowiekiem. Na parę chwil, bez pośpiechu. I dla mnie ten parodniowy pobyt stał
się miejscem spotkania z drugim człowiekiem, sobą samym i z Bogiem. Carlsberg
to miejsce jakby stworzone przez Boga do tego rodzaju spotkań. Z Bogiem, sobą
i z drugim człowiekiem.
W idealnym świecie pewnie taka kolejność byłaby właściwsza. Spotkanie – to
właśnie słowo kojarzyć mi się będzie z pobytem w Carlsbergu. Msza św., na którą
ks Dariusz zaprosił wszystkich wierzących i niewierzących, z jego mądrym kazaniem
o Panu, jako Dobrym Pasterzu, w ostatnim dniu naszego pobytu sprawiła,
że poczuliśmy się…, nie wiem, może lepsi troszeczkę…, może bardziej potrzebni
komuś, bardziej lub mniej bliskiemu. I ta świadomość, że Ktoś się o nas troszczy.
Niezależnie od tego, jak na tę chwilę wygląda nasze życie. A historie wielu z nas są
trudne i wciąż zmagamy się z nasza przeszłością. Szukamy swego miejsca w życiu.
Mam pewność, że wszystkim nam trochę bliżej do siebie po tych kilku dniach
razem. I do Boga. I do drugiego człowieka. A tytułowe zwycięstwo? Zostawmy na
boku słynne zdanie Marka Aureliusza.
Lewis Caroll w „Alicji w krainie czarów” opisał bieg, w którym wzięły udział
zwierzęta. Na słowo start rozbiegły się w rożnych kierunkach. I w związku z tym
trudno było wyłonić zwycięzcę. Ale mądry Dodo rzekł wtedy: wszyscy wygrali
i wszyscy zasługują na nagrodę. I tak myślę sobie, że każdy z nas, mimo, iż może
na co dzień biegniemy przed siebie niekoniecznie razem, poczuł się zwycięzcą. Tak
więc: Chcesz być zwycięzcą, to przyjedź do Carlsbergu!!!
Tadek