Dorosłe Dzieci Dysfunkcji – grupa wsparcia

Do terapii Dorosłych Dzieci Dysfunkcji podeszłam bardzo poważnie. Wiedziałam, że jedyną drogą do uzdrowienia jest odsłonięcie prawdy o sobie, zmierzenie się z dzieciństwem jak też przebaczenie rodzicom. Zdawałam sobie sprawę, jak wiele zależy ode mnie samej. Im więcej wypowiedzianych słów, tym mniejszy ciężar. Moja przemiana zaczęła się dość dawno, ale pełnego sensu i odkrycia doznałam podczas terapii DDD. Rewolucja zaczęła się po pierwszym spotkaniu. Przyglądałam się sama sobie, wytężałam słuch. Bolesne spotkanie z rodziną zapłaciłam morzem łez. Żal, smutek, przygnębienie, złość i niechęć do najbliższych to tylko namiastka negatywnych uczuć, które mi wtedy towarzyszyły. Prawdziwą konfrontacją była pamiętna niedziela 30 stycznia br. Silna, odważna, pełna energii, stanowcza Marzena, kreowana przez ludzi od dzieciństwa na bohatera rodzinnego; z bohatera stałam się bezbronnym, bezsilnym, nieumiejącym się obronić dzieckiem. Po raz pierwszy doznałam tak prawdziwego spotkania z samą sobą. Przez chwilę odebrało mi słuch. Widziałam ludzi jak ruszają ustami, słyszałam w ściśniętym gardle tylko silne bicie serca. Było nas dwie.

Szesnastolatka, której obroną w dzieciństwie był atak, awantura, przejście do rękoczynów i walka do ostatniej kropli krwi. Jako dorosła włączyłam mechanizm obronny poprzez zaciśnięcie zębów, zamknięcie w sobie, wycofanie się, po czym podziękowałam, że mnie zaatakowano. Jak i jedno tak i drugie zachowanie było chore. Dostrzegłam jak wielki ból sobie zadałam. Nie potrafiłam się obronić. Nie umiałam wyrazić co czuję, co się tak naprawdę stało w danej chwili. Tysiące myśli i wołanie „Bożej pomocy”, i Bóg mnie wysłuchał. Jak nigdy dotąd widziałam, poczułam i przeszłam do działania. To był wspaniały moment, przełom w mojej terapii. Zaraz po tym umiałam wyrazić swoje zranienie, powiedzieć co czuję i jak się czuję. Towarzyszył mi lęk i spojrzenia ludzi. Poczułam odrzucenie, samotność oraz spokój, którego nigdy wcześniej po wypowiedzianych słowach w swojej obronie nie odczułam.

Wyjechałam z Carlsbergu z bardzo niskim poczuciem bezpieczeństwa. Powróciłam do domu, jako nastolatka. Mój czas na te chwile się zatrzymał. Nie potrafiłam rozmawiać z rodziną. Następnego dnia po przykrej rozmowie i zadanym ciosie przez koleżankę, włączyły mi się myśli samobójcze. Autodestrukcja, zupełna utrata kontroli. Wewnętrzny krytyk, który na okrągło powtarzał „jesteś niczym, nic nie warta, kompletne zero, znów dałaś się wykorzystać, wrobić w piękne słówka, uwierzyłaś naiwna i głupia”. Szatan opętał i podsycał moje myśli. Bóg był mi nieznany. Bluzgałam sobie w twarz. W chorych emocjach nie zauważyłam, że dziecko jest w domu. Zapomniałam o synku. Podszedł do mnie, przytulił się, całował moje spuchnięte od płaczu oczy. Był chory, a ja nie potrafiłam się zająć ani sobą, ani chorym dzieckiem. Patrzył na mnie. Wtedy zrozumiałam, że Bóg, tak jak w dzieciństwie, tego dnia posłał mi anioła, drugiego człowieka. Byłam wyczerpana psychicznie. Przez najbliższe dwa tygodnie wydarzyło się wiele przykrych zdarzeń związanych z pracą i domem rodzinnym. Dopadła mnie depresja. Ciągłe myśli, ból i ruminacja. Postanowiłam z tym skończyć. Słyszałam: ”puść i oddaj Bogu”. Dzień później czułam się bardzo źle. Stres, nerwy przełożyły się somatycznie na bóle mięśni, kręgosłupa, miałam trudności z chodzeniem. Podrywałam siebie każdego dnia modlitwą i dobrym słowem, podnosiłam się z dna otchłani, w które wpędziłam się zaniżając swoje poczucie wartości. W obawie, że mogę być skrzywdzona, zraniona, w lęku przed kolejnym ciosem izolowałam się i odpychałam od siebie miłość. Tak bardzo zamknęłam się w sobie, że nie dopuszczałam nadziei. Pragnęłam miłości. Wewnątrz krzyczało małe dziecko: ”kochaj mnie, przytul, uściskaj, pocałuj”. Przyszedł dzień, kiedy usłyszałam to wołanie. Terapia była wielką zmianą okupioną bólem i cierpieniem. Kiedyś w dzieciństwie usłyszałam: ”by poznać cierpienie innych – trzeba poznać to cierpienie, by zrozumieć”.

Zaczęłam szukać tej Marzeny, która została stworzona, jako istota radosna, która uwielbia świat, życie, angażuje się w działanie. Patrzyłam na synka, na dzieci, które się cieszą, śmieją …. Zobaczyłam w sobie bezmiar piękna. Ciągle mam coś do odkrycia, coraz więcej rzeczy odnajduję w sobie, a w związku z tym wierzę, że inni też mogą wiele w sobie odnaleźć. W tym co możemy zasiać, w tym co jeszcze nie wyrosło, w tym co mamy w sobie, w tym co się może wydarzyć, w potencjale – tam jest nadzieja. Człowiek ma ogromne możliwości, jest istotą niepowtarzalną. Została nam dana wolna wola. To ona pozwala nam za każdym razem wybrać kierunek na drodze życia. Wolnego życia bez uraz, chorób, bólu i cierpienia. Życie w harmonii ze światem, z ludźmi. Człowiek bez Boga, bez odkrycia także piękna otaczającego świata – nie jest w stanie funkcjonować.  Po tym wszystkich doświadczeniach, pragnę być częścią tego piękna. Niech to będzie moment odrodzenia. Zawsze można zacząć żyć pięknie. Nigdy nie jest za późno.

M.

 

Podobne artykuły